Click "Like" >> Thanks =)

czwartek, 30 czerwca 2011

Dirt Town Cup – edycja Jelenia Góra

Dirtowa dwudniówka w Jeleniej Górze po nazwą Dirt Town Cup przeszła do historii, ale wszyscy zawodnicy i widzowie z pewnością będą pamiętać te zawody przez długi czas. Takiego toru w centrum polskiego miasta nigdy jeszcze nie było - wielki najazd, ogromny drop, dwie wielkie hopy zrobione przez prawdziwego mistrza kopary i na koniec quoter pozwalający na wykonane sztuczek znanych ze skateparku. Nie było również jeszcze w naszym kraju tak mocnej stawki zawodników, którzy mieli okazję pokazać triki z najwyższej półki. W sobotę na wieży startowej pojawiła się cała krajowa czołówka oraz zawodnicy z Niemiec, Szwecji, Austrii, Czech oraz Wielkiej Brytanii na czele z obecnym numerem jeden na świecie Samem Pilgrimem.
To zainteresowanie było z pewnością związane z możliwością zdobycia punktów do klasyfikacji FMB World Tour oraz wysokimi nagrodami, których suma wyniosła ponad 20 tysięcy złotych!!!! Kibice przybyli na Plac Ratuszowy bardzo tłumnie – i nie byli to tylko Jeleniogórzanie, ale również wielu miłośników rowerowego dirtu z całego kraju. I nie ma co się dziwić – bo gratka zobaczenia takich rowerowych wybryków w wykonaniu najlepszych maniaków dirtowych nie zdarza się codziennie.
Piątkowe treningi miały pierwotnie zakończyć się zawodami Best Trick – ale na przeszkodzie do rozegrania konkurencji stanęła nie tylko kapryśna pogoda, zakończona wieczorną burzą na maksa, ale także kłopoty z dojazdem (a właściwie dolotem) niektórych z czołowych zawodników. Dlatego organizatorzy, po konsultacji z zawodnikami, postanowili przenieść tę rywalizację na sobotę.
A poranek sobotni zmroził wszystkim krew w żyłach – deszcz, chmury i inne nieprzyjemności wskazywały na, delikatnie rzecz ujmując, kłopoty z rozegraniem zawodów. Na szczęście ekipa techniczna i „władcy pogody” postarali się o to, żeby było zupełnie inaczej. Ci pierwsi doskonale zabezpieczyli tor, a ci drudzy sprowadzili nad jeleniogórski Plac Ratuszowy słońce. A jak świeci nasza gwiazda, to i wiadomo, że niedługo pojawią się zwabieni tym faktem oraz obietnicą dobrej zabawy ludzie. I tak się stało – już podczas eliminacji o godz.12.00 zawodników dopingowało kilkuset gapiów zachwyconych trikami, które kręcili dirtjumperzy. A wystartowało ich 16, bo podczas treningów poturbował się trochę Filip Soczyński i nie mógł już pofikać w samych zawodach. Już kwalifikacje pokazały, że jeleniogórski bruk nawiedziły same tuzy rowerowych skoków. Do finałów jury, pod przewodnictwem przedstawiciela FMBA z Austrii, zakwalifikowało 10 najlepszych – 4 Polaków (Szaman, Roteiro, Papież i Mateusz Kowalski), dwóch Anglików (Sam Pilgrim i Blake Samson), dwóch Czechów (Honza Netrval i Dan Liska) oraz po jednym Niemcu (Hendrik Tafel) oraz Szwedzie (Teo Gustavson). Ale zanim doszło do finałowej rozgrywki odbył się przełożony konkurs na najlepszy trick. Swoich sił w walce o 1000 euro postanowiło spróbować 7 zawodników. No i zobaczyliśmy cały festiwal sztuczek jakie chyba mało kto widzi na co dzień – front i backflipy w różnych kombinacjach, 360-tki i 720-tki, no handery, supermany, tailwhipy i jakieś dziwne rodem z zawodów FMX pomysły. Sędziowie, jak twierdzili później, nie mieli łatwej pracy bo nagromadzenie trików najwyższej jakości zszokowało nawet najbardziej doświadczonych wyjadaczy dirtjumpingu. Ostatecznie kasa i splendor najlepszego „sztukmistrza” poszły w ręce faworyta czyli Sama Pilgrima.
Przed finałową rozgrywką kibice oraz zawodnicy znakomicie bawili się na torze pumptrack oraz przy pokazach trialowców. Inni woleli posłuchać muzyki w ogródkach piwnych lub poskromić głód przy grillu. Ale o godzinie 16.00 wszyscy odstawili kufle i widelce, bo nadszedł czas na wielki finał Dirt Town Cup w Jeleniej Górze. 10 herosów skoków na dwóch kołach miało po trzy przejazdy. Oczywiście były one punktowane przez jury ulokowane na dachu imprezowego trucka – dlatego nic nie mogło ujść ich bacznym spojrzeniom. I znów nie było mocnych na Sama Pilgrima, którego portfel stał się grubszy o kolejne 1 500 euro. Jako drugi w stawce został oceniony przejazd Szamana , trzecie miejsce przypadło Marcinowi Rotowi znanemu jako Roteiro, na czwartym miejscu wylądował Papież, a kasę zgarnął również piąty Honza Netrval z Czech. Roteiro w ten sposób wyszedł na prowadzenie w ogólnej klasyfikacji Dirt Town Cup. A wieczorem podczas after party na Górze Szybowcowej Sam Pilgrim pokazał, że daje sobie znakomicie radę nie tylko na rowerze, ale także za konsoletą i mikrofonem jako DJ – ale to już zupełnie inna historia ;-).

Na następne edycje zapraszamy 13 sierpnia do Szklarskiej Poręby (XV Lech Bike Festival) oraz 20 sierpnia do Zgorzelca.
Zawody w Jeleniej Górze będzie mogła się odbyć dzięki pomocy Miasta Jelenia Góra. Sponsorem głównym cyklu jest producent telefonu komórkowego LG Swift 3D, patronami medialnymi są Magazyn Rowerowych Grawitacji Bike Action, telewizja Extreme Sport Channel oraz portale internetowe freestyle.pl, joy-ride.pl i 43ride.com.

środa, 22 czerwca 2011

Prawdziwi bohaterowie motorowerów vs trzy szwajcarskie przełęcze i paskudna pogoda - Red Bull Alpenbrevet Meiringen 2011

Tytuł takiej rywalizacji od razu nasuwa skojarzenie z kolejnym szalonym eventem Red Bulla. 750 prawdziwych pasjonatów motorowerów wystartowało 18 czerwca w Meireingen by pokonać trzy legendarne przełecze w Szwajcarskich Alpach - Grimsel, Furka i Susten. Red Bull Alpenbrevet to szalony wyścig , który na dystansie 132 km pokonuje kultowy dla wielu kolarzy najbardziej wymagający odcinek w szwajcarskich Alpach.


/
Wyścig odbywa się druga raz z rzędu i gromdazi kolarzy którzy zamiast nadmiaru erytrocytów preferują zapach paliwa. Na trasie ściagają się bowiem egzotycznie przebrane motorowery podobnie jak ich piloci. tegoroczna edycja wymagała wyjatkowej odpornosci i hartu ducha.
Prócz pokonywania niebotycznych przewyższeń i nachylenia siegającego miejcami 22% śmiałkowie musieli staiwc czoła zimnu, podmuchom porywistego wiatru, który tylko nieznanie rozprzaszał nisko wiszące chmury i mgłę, smagał natomiast deszczem i w najwyższych partiach śniegiem. W kategorii "automatic "m wygrała włoszka Minica Basilloti, w kategorii " 2 biegowych motorowerów" wygrał młody Szwajcar Philip Rhiner

wtorek, 21 czerwca 2011

Maraton Kresowy „Dzika Puszcza” w Michałowie

Kolejna odsłona gorącej rywalizacji między zawodnikami z Polski, Litwy i Białorusi na Maratonach Kresowych zakończyła się sukcesem zawodnika z Kowna Sarunasa Pacevičiusa (Velostreet Fuji Team). Jakież było zdziwienie litewskiego zawodnika, gdy obok tradycyjnych nagród "rowerowych" otrzymał żywą gęś...
Zmieniona w stosunku do ubiegłego roku trasa została przyjęta wręcz entuzjastycznie przez uczestników. Autorzy trasy Michał i Mirosław Barejowie znakomicie potrafili wykorzystać walory terenu. Znalazło to odbicie w opiniach na forum Maratonów Kresowych i forach ekip uczestniczących w wyścigu:

Maraton Kresowy „Dzika Puszcza” w Michałowie - Litwin przywitał się z gąską...

Kolejna odsłona gorącej rywalizacji między zawodnikami z Polski, Litwy i Białorusi na Maratonach Kresowych zakończyła się sukcesem zawodnika z Kowna Sarunasa Pacevičiusa (Velostreet Fuji Team). Jakież było zdziwienie litewskiego zawodnika, gdy obok tradycyjnych nagród "rowerowych" otrzymał żywą gęś...
maratony kresowe

Zmieniona w stosunku do ubiegłego roku trasa została przyjęta wręcz entuzjastycznie przez uczestników. Autorzy trasy Michał i Mirosław Barejowie znakomicie potrafili wykorzystać walory terenu. Znalazło to odbicie w opiniach na forum Maratonów Kresowych i forach ekip uczestniczących w wyścigu:
reklama
czytaj dalej

- "Michałowo to bardzo dobry przykład na to, że w terenie niegórzystym można zrobić konkretny maraton"

- "Trasa maratonu - bajka. Zazdroszczę tym co mieszkają w tamtych rejonach. Te podjazdy w puszczy - coś pięknego."

- "Oj, nie spodziewałem się tylu podjazdów. Ale puszcza, po której była wyznaczona trasa jest naprawdę dzika."
Na trasie maratonu uczestnicy spotkali bardzo tajemniczego wędrowca. Niektórzy mieli wątpliwości, czy to nie była fatamorgana...

- "Gdzieś w sercu puszczy szedł drogą, nie szedł zataczał się człowiek tej puszczy, taki szuwarek z włosami dosłownie po kolana. Nie wiem czy to miała być taka atrakcja czy takie tam żyją."

- „Trzy lata startów w Kresowych i w końcu udało się zobaczyć Ducha Puszczy. Uff nareszcie...
Ci którzy nie startowali niech żałują. Następna okazja za rok, jak gość nie zetnie tych dredów”
Wiele się działo na trasie, ale także dużo na mecie, która była zlokalizowana obok amfiteatru w Michałowie. Miejscowy ośrodek kultury pokazał to co ma najlepszego. Wystąpił między innymi znany już w Polsce zespół gitarowy i wiele młodych talentów. To zadziwiające, że w tak niewielkim miasteczku jest ich tak wiele.
Ostatnio na portalach było sporo informacji o czarnej passie różnych maratonów. O znikających oznakowaniach i wpadkach organizacyjnych. Najnowsze trendy na Maratony Kresowe jednak nie dotarły, a i Duch Puszczy był w dobrze nastawiony do rowerzystów. Oznaczenia trasy były wzorowo na swoich miejscach i inne rzeczy też. Innymi słowy Maraton Kresowy „Dzika Puszcza” w Michałowie był bardzo udany.


Jak już wspomnieliśmy na długim dystansie najlepszy był Sarunas Pacevičius (Velostreet Fuji Team). Litwin na finiszu wyprzedził Łukasza Milewskiego (UKS Wygoda Białystok) i wiecznie młodego Dariusza Zakrzewskiego (Mistral). Wśród kobiet najszybsza była Izabela Kłosowska (UKS Wygoda Białystok). Na dystansie Mini najlepsi byli zawodnicy UKK MTB EŁK Prostki Damian Perkowski

i Magdalena Kudrawiec. Na dystansie Mikro dla uczniów szkół podstawowych wygrał Adrian Monach.


Następny Maraton Kresowy odbędzie się „Na Krańcach Mazowsza” w Łomży 3 lipca. W ubiegłym roku była to jedna z najciekawszych tras.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Rowerem przez pustynię

Pokonują na rowerach tysiące kilometrów rocznie. Bez względu na pogodę i niesprzyjające okoliczności. Grecja, Gruzja czy Armenia – to nieważne. Ważne, żeby wciąż jechać, a swoje trasy zaczynać tam, gdzie inni już dawno by skończyli. Najczęściej wracają na Saharę. Z pustynnym piachem i brakiem wody przy 60-stopniowym upale walczyli już sześciokrotnie. Wkrótce zawalczą po raz siódmy.
Pomysłodawcą i organizatorem tych ekstremalnych rowerowych tripów jest Jacek Lisiecki z Krakowa. Sam zaczął przemierzać w ten sposób świat już kilkanaście lat temu, swoją pierwszą podróż po północnej Afryce organizując w 2000 roku. Z czasem jego wyprawy stawały się coraz dłuższe i bardziej ekstremalne. W między czasie on sam mieszkał i pracował w Stanach, potem w Anglii, jednocześnie zawsze mając ze sobą rower, spędzając na nim każdą wolną chwilę.
W końcu wrócił do Polski, a w głowie pojawił się pomysł, aby z pasji uczynić sposób na życie. Zwłaszcza, że wraz z przybywającymi na liczniku kilometrami, wokół Jacka zaczęła gromadzić się coraz większa grupa podobnych jemu zapaleńców. W ten sposób, w 2010 roku Jacek założył United-Cyclists – projekt, zrzeszający pasjonatów, dla których rower to coś znacznie więcej, niż tylko ciekawy sposób na spędzenie niedzielnego popołudnia.
To takie proste

Sam Lisiecki mówi, że United-Cyclists to naturalna kontynuacja tego, co robił wcześniej: „Od najmłodszych lat rower to moja pasja i sposób na życie. Zaczęło się w wieku kilku lat, w czasach wypraw na nieodżałowanym „Reksiu”, na którym zawsze uciekałem byle jak najdalej od domu. Z czasem przyszła pora na poważne rowery, prawdziwe trasy i dopiero wtedy wszystko zaczęło się na dobre. Kolejne wyprawy stawały się coraz dłuższe i bardziej wymagające, a apetyt rósł w miarę jedzenia (czy raczej jeżdżenia).”

W pewnym momencie zdał sobie również sprawę z tego, że coraz więcej ludzi chce jeździć razem z nim. Że pasjonatów takich ekstremalnych rowerowych wypraw nie brakuje, tylko że jednocześnie często wychodzą oni z założenia, że samemu ciężko się za to zabrać i zorganizować taką ekspedycję: „Ja jakoś nigdy nie miałem tego typu problemów. Rodził się w głowie pomysł wyprawy na Saharę, to po prostu siadałem, planowałem, leciałem i jechałem. Kiedy byłem dzieckiem, przyjaciel ojca często latał do Maroka, przywożąc stamtąd różne świetne pamiątki. Już wtedy podróż do tego kraju chodziła mi po głowie, więc kiedy tylko pojawiły się odpowiednie okoliczności – po prostu udałem się w tamte strony z rowerem. To takie proste, jeśli się chce. Wielu ludzi marzy o takiej podróży, ale odpadają w momencie, kiedy trzeba przejść do kwestii organizacyjnych. Chętnie natomiast dołączali do mnie, kiedy to ja brałem organizację na siebie… i tak to się wszystko zaczęło! Oprócz mojego ukochanego Maroka, do tej pory na rowerach byliśmy już m.in. w Grecji, w Tunezji czy w Algierii, a na stronie www.united-cyclists.com można zobaczyć zdjęcia i poczytać relacje z tych podróży.”

Nowy rekord prędkości na rowerze

Aktywny wulkan Cerro Negro w Nikaragui, wiosną 2011 stał się miejscem wyjątkowego wydarzenia. Marcus Stöckl zjechał ze stoku wulkanu na seryjnym rowerze górskim, ustanawiając w ten sposób nowy, nieoficjalny rekord świata na nawierzchni szutrowej. Austriak osiągnął prędkość 164.95 km/h i tym samym pobił wynik sprzed dziewięciu lat Francuza Erica Barone.Marcus pokonał 550 metrową trasę, zjeżdżając z samego wierzchołka na dół najmłodszego aktywnego wulkanu w Ameryce Środkowej.
„Nawierzchnia wulkanu przypominała mi jazdę po pochylonej 45 stopni w dół, piaszczystej plaży. Dopiero, gdy osiągnąłem szybszą prędkość, mogłem utrzymać równowagę.” – powiedział Stöckl.



Nowy rekordzista świata nazywany jest Herkulesem ze względu na swoją atletyczną budowę ciała, 190 cm wzrostu i 103 kg wagi. Rekord z Cerro Negro nie jest pierwszym w zawodowym dorobku Stöckla, już w 2007 ustanowił on w Chile najlepszy wynik na świecie w zjeździe po śniegu – 210,4 km/h.

sobota, 18 czerwca 2011